Zauważyłem, że proces mojego uświęcania, to nic innego jak ROZWIJANIE SIĘ W MIŁOŚCI.
Jestem bardzo świadomy tego, że coraz bardziej kocham…
Kiedyś nie potrafiłem prawidłowo definiować miłości.
Moje pojmowanie było “filtrowane” przez wiele warowni, które zajmowały moją duszę – i obraz miłości był dla mnie niepełny.
Religia i humanizm dominowały moje przeżywanie i wykrzywiały miłosną definicję.
Teraz “WIDZĘ” lepiej – więc umiem też dokładniej nazwać to, co przezywam w związku z miłością.
Przede wszystkim widzę miłość jako POCZUCIE BEZPIECZEŃSTWA i ŚWIADOME POŚWIĘCENIE.
Im bardziej czuję się bezpieczny w Chrystusie – tym bardziej jestem skłonny do poświęcania swojego życia dla Sprawy Bożej i innych ludzi.
Poczucie bezpieczeństwa w pewnym sensie “generuje” ze mnie PRAGNIENIA poświęcania się.
Przeżywam też miłość jako WOLNOŚĆ – co zradza we mnie ODWAGĘ.
Miłość widzę też jako CZUŁOŚĆ W RELACJACH i ZADOWOLENIE Z CODZIENNOŚCI.
Ten ukształtowany obraz miłości rozrasta się w mojej duszy niczym niekończący się “balon”, odbierając przestrzeń NIECIERPLIWOŚCI, ZŁOŚLIWOŚCI, MŚCIWOŚCI i GŁUPOCIE.
Zauważam też jeszcze jeden bardzo ważny aspekt miłości, otóż jest ona ZAWSZE wierna PRAWDZIE – NIGDY od niej nie odchodzi i USTAWICZNIE REALIZUJE jej odgórne wytyczne.
Tak to sobie tę miłość przeżywam…
Zastanawiam się, czy jest koniec temu przeżywaniu?
Co czeka mnie dalej w tej miłosnej podróży?
Trochę chce mi się płakać – więc będę kończył…
Szalom.
Szczęśliwy Artur Ceroński