Odrzucenie – pokonać wroga. (Świadectwo)

20 marca 2017
...
4 125 Views

Jakiś czas temu zrozumiałam, że realnie usłużyć możemy sobie nawzajem przede wszystkim Chrystusem objawionym. Objawionym, czyli takim, którego realnie doświadczyliśmy i przeżyliśmy w swoim własnym życiu. W związku z tym to będzie historia o odrzuceniu i walce z nim, ponieważ głębiny jego w moim życiu poznałam wzdłuż i wszerz.
Wiele przeżyć i różnych doświadczeń z mojego życia były to furtki dla ducha odrzucenia oraz poniżenia. Bez znaczenia jest fakt, które były szeroko otwartymi drzwiami, a które tylko szparą. Między innymi te, wymienione poniżej, spowodowały, że stałam się taką, a nie inną osobą – z wyraźnym deficytem akceptacji i brakiem tożsamości.
Wychowanie w rodzinie, w której tata, choć starał się jak umiał, to nie był realnie ojcem, z pewnością przyczyniło się do tego, że wyrosłam jako człowiek nie znający swojej tożsamości i zabiegający o akceptację ludzi z otoczenia. Dziś rozumiem i nie mam do niego o to pretensji, ponieważ on sam prawdziwej miłości rodzicielskiej w swoim życiu nie doświadczył. Skąd więc miał wiedzieć, jakim ma być w ojcostwie, skoro nie poznał Boga, który mógłby być dla niego przykładem. Moi rodzice nie wpoili we mnie poczucia własnej wartości, ale też nie mogli mi przekazać czegoś, czego sami nie posiadali. Choć jako dziecko ciągle rysowałam księżniczki, to w swoim własnym, dorosłym życiu nie czułam się ani ważną, ani tym bardziej księżniczką.
Życie w „świecie” spowodowało, że zachowywałam się i odczuwałam zgodnie z modłą tego świata. A świat ten uczy nas i oczekuje od nas, że będziemy zabiegali o jego akceptację – zarówno w zakresie tego jak myślimy, jak wyglądamy, czy też jak się zachowujemy. W okresie bycia nastolatką zaczęło mi więc zależeć na uznaniu moich rówieśników. Chciałam być przez nich lubiana, doceniana i przykro mi było, gdy uważałam, że nie byłam. To był ten pierwszy czas w moim życiu, kiedy zaczęłam się liczyć z opinią ludzi z zewnątrz na mój temat. Nie czułam się od nich gorsza w znaczeniu mniej inteligentna, ale z pewnością czułam się brzydsza od wielu moich koleżanek i w tamtym okresie, tak naprawdę, od własnej siostry też. Wraz z okresem dojrzewania zaczęłam po prostu mieć za dużo ciała w każdym miejscu świadczącym o tym, że staję się kobietą. Za dużo oznaczało według mojej opinii brzydko i za grubo, a w wieku nastoletnim chcemy często niestety podobać się rówieśnikom. Mój wygląd, który mnie nie zadowalał, był kolejną furtką dla odrzucenia do mojego życia. Od tego czasu do momentu, w którym poznałam Jezusa, istotne było dla mnie, żeby inni myśleli, że wyglądam ładnie. Chciałam tego uznania i komplementów tak jak każdy człowiek ze świata, nie znający Jezusa.
Wraz z nastaniem dorosłości zobaczyłam, że inni są ode mnie zdolniejsi i mądrzejsi, a wiedza na studiach i kariera po nich przychodzi im łatwiej. Doszłam do wniosku, że ja to właściwie niewiele umiem, więc jak tu robić karierę i realizować się zawodowo. Na każdym kroku bałam się nowych rzeczy, które pokażą, że czegoś nie umiem i nie będę potrafiła znaleźć się w tej sytuacji. Obawiałam się wtedy, że zamiast uznania w oczach innych ludzi, poczuję raczej pogardę i będę się wstydziła. Takie podejście było bardzo skutecznym hamulcem.
Gdy urodziłam dzieci przestałam w ogóle realizować się zawodowo. Powrót do pracy napawał mnie tylko lękiem. Wydawało mi się, że ja tak naprawdę, to nie mam odpowiednich kwalifikacji i nie poradzę sobie z obowiązkami. Dzieci były małe, dom w budowie, więc miałam dobrą wymówkę. Nie widziałam tego, że inni często pracowali nie mając kwalifikacji większych niż ja. Mój mąż w tym czasie również realizował się zawodowo. W moim mniemaniu jego kariera kładła się na mnie tak wielkim cieniem, że ludzie zachwycali się nim, nie zauważając w ogóle tego co robię ja. Ja w tym czasie starałam się być jak najlepszą mamą i żoną. Znowu zabiegającą o uznanie w oczach ludzi z zewnątrz, ale i rodziny, w tym mojego męża oraz jego, w tamtym czasie niezbawionych, mamy i siostry. Na opinii teściowej i szwagierki zależało mi, ponieważ one wcześniej uznały mnie za mało dobry materiał na żonę dla ich brata i syna, co brutalnie i klarownie mi zakomunikowały. Dziś rozumiem, że gdy ktoś nas odrzuci na podstawie złej opinii, którą stworzy sobie o nas, to w nas może spowodować to manifestację odrzucenia. Czasami prowadzi to tylko do tego, że chcemy udowodnić im, że się mylą i pokazać w działaniu naszą wartość. Jednak często zranienie powoduje, że równocześnie motamy się i zadajemy ból tym, którzy nas zranili. Ja tu nie byłam wyjątkiem. Z jednej strony zabiegałam o ich akceptację, a z drugiej, w ramach niezamierzonego odwetu, niejednokrotnie poraniłam obie.
Odrzucenie do mojego życia przyszło również przez moje małżeństwo. Jako dwoje niezbawionych ludzi, ja i mój mąż, doprowadziliśmy do kryzysu w naszym małżeństwie. Skutkiem kryzysu była wyprowadzka mojego męża z naszego wspólnego mieszkania. Poniżenie, które z całą tą sytuacją przyszło do mnie, z pewnością przyczyniło się tylko do pogłębienia braku wiary w siebie i moje możliwości oraz do zabiegania o docenienie teraz jeszcze dodatkowo ze strony męża.
Odrzucenie powoduje niestety, że pragniemy przeglądać się w oczach innych ludzi jak w lustrze. U nich szukamy potwierdzenia i uznania dla naszej wartości, urody i osiągnięć. Dzieje się tak, gdy nie znamy swojej tożsamości, która wypływa z poznania Boga jako Ojca i świadomości tego, kim jesteśmy w Jezusie i co dla nas wykonało się na krzyżu. Ja do Jezusa przyszłam z całym tym balastem. Choć pragnęłam Jego obecności w moim życiu i zmian, które ona za sobą niesie, to przez długi czas po nawróceniu, choć byłam już świadoma i nazwałam problem, nie umiałam sobie z nim poradzić, i nie wiedziałam jak zabrać się do naprawy.
Kluczowym momentem osobiście dla mnie było spotkanie z Bogiem jako Ojcem. Choć dotąd używałam określenia „Ojciec” nazywając tak Boga, to zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę w moim przypadku była to tylko religia, a ja w praktyce nie wiedziałam i nie rozumiałam na czym te boże ojcostwo polega. Podjęłam decyzję, że rozpoznam Ojca w Bogu i dowiem się na czym realnie dla mojego życia te Boże ojcostwo polega. Zawołałam do Niego, że chcę i potrzebuję Go poznać jako Ojca, a On zgodnie ze Swoim Słowem zawsze odpowiada na modlitwy swoich dzieci. Przyszła odpowiedź od Ojca- zaczęliśmy budować naszą relację.
Myślałam, że gdy nawiążę z Nim relację Ojciec- córka to On wyleje jakiś kojący miód i balsam na moje rany, a równocześnie mnie doceni i wynagrodzi. Jednak dziś już wiem, że tak naprawdę to myślałam, że to On wreszcie sprawi, że ludzie mnie docenią, że z ich ust odbiorę sobie uznanie. Jednak sama mam dzieci i wiem, że realne, zmieniające życie ojcostwo – macierzyństwo nie na tym polega. On przyszedł oczywiście ze swoją miłością, ale tą, która zmienia błędne myślenie i nadaje nową jakość życiu Jego dzieci. Przyszedł- jak Ojciec, czyli do wielu miejsc potrzeby w moim życiu, a miejsca te, niekiedy wcześniej spychane na dno duszy, „wypłynęły na wierzch”. Nie dało się ich już ukryć przed innymi, ani tym bardziej przed samą sobą, albo udawać, że nie istnieją, wiec pozostało tylko się z nimi zmierzyć z pomocą Ojca.
Na tak zwaną „tapetę” poszło, opisane wcześniej, moje życie przed nawróceniem i jego skutki, ale również zabieganie o uznanie w oczach innych już po nawróceniu, niskie poczucie własnej wartości, zazdrość a może i zawiść, wzgarda, egocentryzm, brak tożsamości i miotanie się szukając pomysłu na własne życie.
Zrozumiałam, że dziecko bierze swoją tożsamość od ojca – po prostu wie kim jest, jakie są jego korzenie, pochodzenie i dziedzictwo – niezależnie od opinii, oceny i oczekiwań innych ludzi od jego osoby. Ze świadomości tego kim jest czerpie źródło poczucia swojej wartości. Zobaczyłam, że ja chodząc w odrzuceniu, zabiegając o opinię innych ludzi, licząc się z ich zdaniem na mój temat i starając się sprostać ich oczekiwaniom, nie mam tak naprawdę świadomości mojej tożsamości, nie tej, która pochodzi z nieba. Zanim poznałam realne boże ojcostwo i w nim znalazłam akceptację, starałam się mieć uznanie tak jak wcześniej ludzi ze świata, tak teraz ludzi z Kościoła. Obawiałam się, że zauważą , że w jakiś aspektach brakuje mi wiary albo że jej nie ma w ogóle. Obawiałam się, że zauważą, że moja wiedza o Bogu okaże się zbyt niska i zostanie to obnażone przed innymi. Trudno mi było przyznać, że czegoś nie wiem i poprosić o wskazówkę, poradę, czy pouczenie. Byłam sama sobą rozczarowana, że wzrastam wolniej niż bym chciała. Po prostu chciałam, żeby myśleli, że jestem wartościowa i obawiałam się, że pomyślą o mnie coś złego.
W pamięć zapadły mi dwie rozmowy z pastorami obnażające moje duszewne pragnienia i obawy. Pewnego dnia zadzwoniłam do pastora, żeby porozmawiać o wszystkim tylko nie o sobie. Jednak on szybko zorientowawszy się o co chodzi, powiedział mi tylko: „Przestań się obawiać, że twój mąż przykryje cię swoim wielkim cieniem.” Czy się tego bałam? Tak i to chyba bardziej niż gotowa byłam przyznać przed samą sobą. Postępy w wierze mojego męża szły o wiele szybciej niż moje. Czy z nim rywalizowałam? Nie, ale obawiałam się, że moja rola w Królestwie będzie odbiciem mojej roli żony i matki w świecie – ku pomocy mojemu mężowi, bez realizacji moich pragnień. Obawiałam się równocześnie, że nikt z ludzi nie zauważy mnie wówczas i nie doceni wtedy tego co robię. Drugą rozmowę zainicjowałam do pastor, która równocześnie jest liderem uwielbienia. Powiedziałam jej, że ja to chyba chciałabym śpiewać w uwielbieniu. Jej odpowiedź była żartobliwa ale obnażająca moje ówczesne pragnienia:„ Dobrze, to ja będę głosić, a Ty będziesz gwiazdą uwielbienia.” Słowa, wypowiedziane do mnie żartem, dla mojej duszy okazały się gorzkie, dotknęły mnie i w duszy zrobiło mi się przykro, ale równocześnie skłoniły mnie do głębszej refleksji nad samą sobą. Jednak taka była o mnie w owym czasie prawda. Chciałam, żeby inni mnie zauważyli i docenili. To dla ludzi chciałam, żeby powstało wspaniałe uwielbienie, którzy przyjdą później i poklepią mnie z uznaniem i uśmiechem po ramieniu. Nawet przed samą sobą trudno mi się było w tamtym czasie do tego przyznać. Moje życie, myślenie i pragnienia były dowodem na to, że nie poznałam Boga jako Ojca. Nie wiedziałam, że wystarczy mi, że będę się czuła zaakceptowana w oczach Ojca, niezależnie od opinii innych wierzących i niewierzących na mój temat. Myślę, że jest to typowe zachowanie dla odrzuconego, sierocego serca. Dziś wiem kim jestem. Wiem, kim jestem oznacza między innymi, że nie staram się być tym kim „wy” chcecie żebym była. Jestem tą osobą, którą mój Ojciec chce żebym była. Staram się żyć tym życiem, które widzę, że On przygotował dla mnie i korzystać z tych talentów, które we mnie prze Niego zostały zdeponowane. Uczę się tego każdego dnia. Uczę się jak być córką. Wiem, że nią jestem, bo usłyszałam od Niego słowa wypowiedziane bezpośrednio do mnie : „Umarłem za Ciebie. Żyj!”
Chciałabym równocześnie podkreślić, że rozpoznanie Ojca w Bogu nie jest według mnie w pełni możliwe bez wcześniejszej decyzji o wybaczeniu wszystkim osobom, które nas skrzywdziły. Każda z osób, która wyrządziła mi w życiu jakąś przykrość lub krzywdę miała swój udział w tym, że ja otworzyłam drzwi odrzuceniu do mojego życia. Moja dusza broniła się od wzięcia odpowiedzialności za start w nowe życie, ponieważ rozumiała, że od momentu nowego narodzenia o tym, czy chcę zacząć wszystko od nowa i wziąć za swoje życie odpowiedzialność, nie obwiniając już za niepowodzenia innych, decyduję już tylko ja. „Zapominam o tym, co za mną i zmierzam do tego, co przede mną.” Z doświadczenia wiem, że decyzja o wybaczeniu to dopiero początek drogi. Można powiedzieć, że w ten sposób zgodziłam się w duchu na to, żeby Bóg rozpoczął terapię na mojej poranionej duszy. Zrozumiałam, że serce Ojca to serce, które stale wybacza swoim dzieciom. Chcąc być córką swojego Ojca podjęłam decyzję, że będę starała się, tak jak Jezus, robić to co widzę u mojego Ojca. Oczywiście nie wszystko u mnie działo się od razu. Rozpoczął się proces odnowienia mojej duszy, która opierała się poddaniu się decyzji o przebaczeniu pochodzącej z ducha.
Uważam, że tak samo ważne, jak przebaczyć innym, jest przebaczyć samemu sobie. Przebaczyć, że nie podołałam swoim własnym oczekiwaniom i marzeniom, które często były w życiu jeszcze przed nowym narodzeniem. Przebaczyć upadki już po nowym narodzeniu. Jezus-Zbawiciel, którego poznałam, zbawił mnie również ode mnie samej. Zdałam sobie sprawę, że to ja sama byłam najczęściej największą przeszkodą w realizacji wielu zamierzeń w moim życiu. Przebaczyłam sobie, ze nie sprostałam oczekiwaniom, które sama sobie wcześniej w świecie, a później również i po nowym narodzeniu, narzuciłam – aby być doskonałą matką, żoną, córką, siostrą, realizować się zawodowo i jeszcze po nowym narodzeniu szybciej, niż to miało miejsce, rozwijać się w wierze. Musiałam zmienić sposób myślenia o sobie, że nie jestem wystarczająco dobra, żeby znaleźć odpowiednio duże miejsce w bożym sercu, albo że wielkość tego miejsca zależna jest od mojego postępowania i rozwoju, więc może jak dam z siebie więcej to boże uznanie, a w ślad za tym i namaszczenie nade mną się rozszerzy. Wcześniej sieroce, odrzucone serce podpowiadało: „ no tak, Słowo mówi, że wszystkich kochasz tak samo, ale jednak rozdzielasz według swego uznania i innych obdarowałeś bardziej, więc albo widzisz, że moje serce jest nie według twego uznania albo po prostu innym chcesz dać więcej”, a ja czułam się mniej kochana, mniej zauważana. Zamiast myśleć w ten sposób postanowiłam, że ja uwierzę Słowu mojego Ojca w niebie i rozwinę w sobie tę wiarę mimo oporu ze strony mojej duszy. Dziś już wiem, że dla mojego Ojca w Niebie jestem doskonała, że jego miłość i wsparcie nigdy nie ustanie. Jestem matką i kocham moje dzieci niezależnie od ich potknięć, niepowodzeń, złych myśli, czy też osiągnięć. Moja miłość do nich to słała – constans. Słowo mówi, że to od Boga wszelkie ojcostwo na Niebie i na ziemi bierze swoje imię. Ja nie nakładam na moje dzieci obowiązków, ani nie popycham ich w kierunku działań, którym by jeszcze nie sprostały – wyrządziłoby im to tylko krzywdę. Wspieram i ukierunkowuję ich rozwój. Czekam, aż będzie odpowiedni dla nich czas i zobaczę, że to już jest ten moment. Tak samo ja idę za głosem mojego Ojca i nie „rzucam” się na rzeczy, które jeszcze nie są w zasięgu mojej wiary, albo do których jeszcze nie dojrzałam. Wiem kim jestem. Jestem kochana i w pełni zaakceptowana przez Boga. Przy tym akceptacja tego świata jest bez znaczenia. Nie zabiegam już o nią.
Praca nad odrzuceniem w moim życiu, którą prowadziłam z Duchem Świętym przyniosła również inne znaczące skutki. Światło dotarło do głęboko ukrytych obszarów w moim życiu, które dotąd spowijała ciemność. Ciemność jest pożywką dla grzechu. W moim przypadku w ciemności ukryta była wzgarda i zazdrość w stosunku do innych. Choć niejednokrotnie czułam dyskomfort związany z uczuciami towarzyszącymi tym grzechom, to jednak nigdy wcześniej, przed sobą nie przyznałam się, że te grzechy są w moim życiu. Wzgarda jest grzechem, który w sercu rośnie powoli, początkowo wręcz niezauważalnie. Ponieważ nie rozprawiłam się z nią od razu, to pozwoliło negatywnym myślom o innych rozwijać się i rozrastać, tak że potknięcia i upadki innych przykryły ich prawdziwą wartość, talenty i zalety, które dał im Bóg. Wzgarda jest grzechem i jak każdy grzech ma swój negatywny skutek. Konsekwencją w moim życiu było bardzo duże spowolnienie mojego wzrostu duchowego. Trwało to do momentu, aż odwróciłam się od grzechu. Zazdrość zaś trawi od środka, odbiera radość z własnych przeżyć – również tych, które mamy z Jezusem. Wciąż wydaje się, że inni mają więcej, są bardziej obdarowani, wszystko wychodzi im łatwiej i lepiej. Przyznanie się do grzechu- do wzgardy i zazdrości- wbrew temu co sądziłam , przyniosło mi ulgę. Grzech został ujawniony. W miejscu ciemności w moim życiu zapanowała światłość. Ja podjęłam decyzję, że odwracam się od wzgardy i zazdrości, a na moją decyzję przyszła moc z nieba i rozwiązanie od Ducha Świętego. Duch Święty uczy mnie kochać ludzi miłością mądrą, budującą, przynoszącą owoc do życia innych i mojego. W prosty sposób pomógł mi się uporać z zazdrością. Powiedział, że jeśli komuś zazdroszczę, to znaczy, że ktoś ma coś czego uważam, że nie mam ja. Potrafi używać daru, talentu, zdolności, których ja jeszcze nie potrafię używać, choć mam takie pragnienie, a Ojcem pragnień jest Bóg. Duch Święty powiedział mi, żebym zamiast zazdrościć uznała ludzi za większych ode mnie. Podjęłam decyzję, że będę się od nich uczyć jak używać darów i talentów, których im zazdrościłam. Spadł ze mnie ciężar grzechu zazdrości. Zamieniłam przekleństwo na błogosławieństwo. Postanowiłam ich wspierać w realizacji ich pragnień i marzeń, tak aby osiągnęli jeszcze więcej niż ja. Ja wiem, że swoją nagrodę otrzymam w niebie, również za start innych „z moich ramion”.
Dzisiaj wiem kim jestem. Jestem dowartościowana, zaakceptowana i bardzo kochana. Gdy chcę przejrzeć się w lustrze i poczytać jaka jestem, to sięgam po Słowo. Wiem skąd pochodzę, skąd przyszłam i dokąd idę. Nazywam moje pragnienia, nie boję się i chcę pragnąć. Mam wielkie marzenia i wierzę, że się spełnią, bo wiem, że Ojcem moich marzeń jest Pan Panów i Król Królów. Każdego dnia szukam Królestwa w sobie i przede wszystkim w sobie staram się poszerzać jego granice. Zmierzam do tego, aby Królestwo, które jest we mnie było widoczne dla innych.

Julita Korgol ( 608-584-111)

.

Share This