Podobieństwo o roślince

15 listopada 2016
...
2 582 Views

Parę miesięcy temu mój syn otrzymał w szkole zadanie wyhodowania w domu fasolki. Choć była to praca domowa zadana dzieciom, oczywiste było, że będzie wymagała intensywnego zaangażowania rodzica.  Zadanie to polegało na wyhodowaniu w domowych warunkach roślinki z ziarenka fasolki – tego samego, którego często używamy w codziennej kuchni. Z pozoru zwyczajna sprawa, a jednak Bóg wykorzystał ją, żeby pouczyć mnie, jak powinniśmy dbać o człowieka, któremu usługujemy, bądź którego prowadzimy do spotkania z Jezusem.

Pierwszym etapem było pozyskanie ziarna do hodowli roślinki. Wybrałam kilka małych ziarenek fasolki, co do których stwierdziłam, że najlepiej będą rokowały w mojej hodowli. Następnie przygotowałam grunt do wzrostu ziarna – w tym wypadku był to słoiczek z wodą , na którym zawieszona została gaza, tak aby stykała się z życiodajną dla roślinki wodą. Gaza była glebą, na którą miało  „paść” moje  ziarno.

Na przygotowanym „gruncie” umieściłam kilka  wybranych ziarenek. Każde z nich miało stworzone takie same warunki do wzrostu, było zasadzone na tym samym gruncie. Każde z nich było otoczone przeze mnie taką samą opieką i w każdym pokładałam taka samą nadzieję. Liczyłam, że każde wyrośnie na piękną, zdrową, silną i wysoką roślinkę. Słoiczek z hodowlą ustawiłam blisko okna, tak aby światło, które jest niezbędna do życia, docierało do roślin jak najdłużej w ciągu doby.

Po paru dniach zauważyłam, że z kilku ziaren tylko dwie fasolki wypuściły korzonki ku niezbędnej dla dalszego wzrostu i życia wodzie, tak aby jak najgłębiej w nią sięgać i jak najwięcej jej dla siebie czerpać. Pozostałe ziarenka, pomimo tak samo sprzyjających dla wzrostu warunków, zgniły. Musiałam oddzielić i wyrzucić te, które zgniły. „Odrobina kwasu całe ciasto zakwasza”, zatem nie chciałam, ażeby zdrowe, kiełkujące ziarno stykało się z gnijącym, martwym. Nie chciałam, żeby zgnilizna, która była w martwym ziarnie stykała się z tym, które wybrało życie i wypuściło korzeń.

Nadszedł kolejny etap wzrostu. Moje zdrowe ziarenka oprócz korzonka wypuściły zielony pęd i zaczęły rosnąć do góry. Choć roślinki rosły tak jak powinny, we właściwym sobie tempie, to mnie zaczęło ogarniać zniecierpliwienie. Pojawiło się we mnie pragnienie ale i oczekiwanie, żeby roślinki wzrastały szybciej. Chciałam szybciej zobaczyć owoc mojej pracy. Zaczęłam więc kombinować jakiego tu nawozu dolać moim roślinkom do wody, żeby jak najszybciej osiągnąć pożądany przeze mnie efekt. Na szczęście szybko przyszło otrzeźwienie i zdałam sobie sprawę, że dolanie jakiegoś „dopalacza” zaburzy ich naturalny proces wzrostu, a tym samym źle wpłynie na ich odporność. Przypomniałam sobie o warzywach, które kupujemy. Te hodowane naturalnie, bez sztucznych nawozów, długo zachowują swoją wrodzoną świeżość i nie gniją, równocześnie dobrze znosząc długie przechowywanie. Natomiast te hodowane z dodatkiem sztucznych nawozów choć szybko rosną i są ogromne, to są mało trwałe, trudno przechowują się i szybko gniją. Człowiek zaburzył ich naturalny proces wzrostu i to zaczęło radykalnie rzutować na ich odporność – zwyczajnie nie nabyły jej. Często jest również widoczne to, że zostały wyhodowane przy użyciu tzw. „sztucznych wspomagaczy”.

Opamiętałam się i porzuciłam podstępny pomysł dolania sztucznego wspomagacza wzrostu moim roślinkom. Zrozumiałam, że do mojej roli należy zapewnienie im jak najkorzystniejszych warunków do wzrostu – tak aby same mogły z tego czerpać i piąć się do góry. Postanowiłam wypełniać jak najlepiej swoje zadania. Zadbałam o umieszczenie słoiczka z roślinkami w jak najlepszym dla nich miejscu, tak aby jak najbliżej i jak najdłużej były w zasięgu światła. Wiedziałam przecież, że bez tego nie będą mogły żyć, nie mówiąc już o wzroście. Obracałam je każdą stroną do światła, tak aby docierało równomiernie do każdej i w każde miejsce. W końcu dbałam o to aby nie zabrakło im wody. Wiedziałam, że bez tego najpierw zwiędną, a później uschną.

Efekt mojej hodowli był wspaniały. Wyrosły duże, zdrowe i piękne rośliny, które same w sobie miały dużo siły ażeby piąć się bez ustanku do góry.

Bóg mi pokazał, że stworzenie, jakim jest człowiek, wzrasta w Nim tak samo jak moje roślinki. Decyzje o tym, czy wybiera życie i wzrost, czy drogę ku śmierci człowiek podejmuje tylko sam. Od nas, czyli tych, którzy pomagają wzrastać w Jezusie ludziom młodszym od nas w wierze, każdy człowiek potrzebuje tylko żebyśmy zapewnili mu jak najlepsze warunki wzrostu i z miłością, i uwagą o niego dbali. Nie przyspieszając sztucznie tego wzrostu i nie naciskając na efekt, do którego jeszcze nie dojrzał.  We właściwych warunkach, na korzystnym gruncie każdy  człowiek, który tylko chce,  może wziąć swoją szansę i wyrosnąć na wielkie, rozłożyste i pełne owocu drzewo.

 

.

Share This